Prawo autorskie teoretycznie jest proste i intuicyjne – twórcą jest ten, który utwór stworzył. Sienkiewicz, Beethoven czy Klimt – nie mielibyśmy większych problemów z identyfikacją kreatora dzieła. Jeżeli zagłębimy się w przemysł IT, na pytanie kto stworzył oprogramowanie Windows odpowiedź brzmi „Microsoft”. Odpowiedź błędna, gdyż twórca musi być osobą fizyczną. Zachodzi tutaj ciekawy przypadek zacierania się pojęcia i doniosłości twórcy jako owego kreatora. Ponieważ od programów w mniejszym stopniu oczekujemy cechy twórczości, w mniejszym stopniu zwracamy uwagę na indywidualnych autorów. Jakość (lub jej brak) gwarantuje nam dana firma czy wręcz znak towarowy.
Pobieżny audyt tworzonego oprogramowania wskazuje, że w wielu przypadkach producenci zbyt wąsko patrzą na katalog twórców i podpisują umowy tylko z programistami lub osobami projektującymi dane rozwiązanie. Poza tym kręgiem pozostaje sporo osób, które wnoszą swój twórczy wkład i mogą podnieść roszczenia. O tyle nieprzyjemne, że – jeżeli uzasadni się „bycie twórcą” - stosunkowo łatwe do dochodzenia i grożące nawet nakazem wstrzymania dystrybucji i zapłaty odszkodowań. Co więcej, współtwórca może pozwać też użytkownika programu.
Jaka z tego nauka? Lepiej zabezpieczyć za dużo, niż za mało. Poszukujmy i podejrzewajmy istnienie twórcy wszędzie, na każdym etapie tworzenia programu. Identyfikujemy i nabywajmy od niego prawa majątkowe. Jednym słowem - czujność.
I na koniec jeszcze mała uwaga. Nie da się umówić z góry, kto jest twórcą. O tym decydują fakty. Umowy typu „ja dam pieniądze, ty napiszesz, a prawa mamy po połowie” są nic nie warte, prawa w całości ma ten, kto napisze. Możemy tylko od niego odkupić udział w tych prawach. A to zupełnie inna umowa …
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz